Thursday, August 12, 2010

HE

and everything is clear now :)) we are expecting a boy!!! sucking a thumb and rolling non stop, HE is all right. doesn't know that we are spying on HIM, admiring his growth and development. and gossiping about HIM, dreaming about HIS future, talking about HIS needs, collecting things for HIM, preparing a nice nest for HIM, stroking HIM there and wondering - what thoughts are in HIS mind now, how it is to come from the forever, the piece of universe who decided to get friends with us, to be the part of us, to give us the greates happiness in the world. HE and us - the one. Incredible happiness, unspeakable feeling, deep in my heart. HE can feel it :)

Monday, July 05, 2010

speedway

Anna, me, Daniel

a match of  Włókniarz Częstochowa and Stal Gorzów - just after Grand Prix in Toruń, where the team of Poland has won! :))

sausage in the break is absolutely obligatory



Tai Woffinden


Peter Karlsson


Nicki Pedersen

Thursday, June 03, 2010

some boring days


I must say that my days seem to be the kind of holiday. I'm taking a rest and really feel relaxed. That's amazing because since a year I've been trying to forget about the problems, to escape in the world of loosy thoughts but I couldn't. At last I managed. And must say - feel wonderful with it. I let the days flow, without control, without tension and nerves about loosing time. Some time must be lost to make us happy. I've got some time to read, to watch nice films, to walk with my doggy, to take pictures, to meet friends whom I haven't seen for ages. I've got some time to think, to dream, to be. And I stopped taking care of idiots who wanted to hunt me. They're gone now. For good. And fullstop :))

Wednesday, May 26, 2010

full of surprises













Life is full of surprises - we are unable to predict all of unexpected and incredible things that are to be met on our path in a moment.
Some of them harmful and painful, some joyful and happy.
My surprise which the faith has already given me consists of both sides - dark and bright. However, I think that following the path, I will find more light spots. Hope and belief.

Saturday, May 15, 2010

walking


No matter what the weather is like, we walk everyday, 3 times a day, sometimes more. we play, run, throw a ball or a stick, have a nice time together. Sometimes we have an argument, especially when a dog stinks after trying to make herself invisible in the world of nature ;) While it's raining, she runs below bushes looking for something nice to eat - the neighbourhood is full of delicious pieces left by caring and thoughtless people. Often we meet some mates, or new ones. Very seldom we quarrel with them. However, while she was younger, she left without any word, with a face saying "ok, stop it, you idiot". Now, she defends her rights, especially to her own ball or a stick :D I'm proud of her. However, she's still a hippy dog, loving everybody and everything.

Monday, May 10, 2010

a nice trip of may

I'd like to present some photos of a magic trip that I had last weekend thanks to one of my best friends who decided to make me forget about the problems and just took me for a ride...


and to see how other animals manage in the spring time we went to the Warsaw Zoo











all photos taken by myself :)) copyright by NiutaKacar

Sunday, October 18, 2009

tatarska wyprawa



(od lewej stoją: Iza, Pani Dżenneta, Ania, Małgorzata, dół: Niuta i Joanna - mózg operacji)



Wyprawa "tatarska", czyli za namową Joanny - wycieczka na Podlasie, do Kruszynian, k. Białegostoku (tuż pod granicą białoruską).
Razem z dziewczynami wyruszyłyśmy w piątkowe wczesne popołudnie i pokonawszy korki przywarszawskie, znalazłyśmy się na drodze, gdzie t
iry i samochody coraz rzadziej spotykane, natomiast krajobraz znacznie bardziej zaskakujący niż mazowiecki. Więcej drzew, pagórków, ciekawych chałup, przestrzeni poprzedzielanej lasami, czy wsiami.

Gdy zapadł zmrok a my zboczyłyśmy w drogę ubitą, przekonałyśmy się, kto gościem na tych terenach. Otóż, pojawiły się zwierzęta a zewsząd otaczająca nas cicha i pełna zapachów natura uświadomiły, że pora zostawić codzienność i szum cywilizacyjny daleko za sobą. I dzięki bohu.
To, co zobaczyłyśmy – spowodowało serię zaskakujących dźwięków: achów, ochów i łałów. Przy drodze chodziły sobie dwa… łoszaki. Na widok świateł, niechętnie, noga za nogę weszły w las i tyle je widzieli! Niemniej, wrażenie zrobiły na nas ogromne (znowu poczułam się głupio, miasto odbiło się na mnie wyraźnym piętnem). Ostrożnie jechałyśmy dalej. Nie mogłam się doczekać widoku jakiejś wsi, no ale… krzyż, rozdroże i … Kruszyniany.


Powitała nas Pani Dżenneta Bogdanowicz, zaprosiła do swojego gospodarstwa na nocleg i strawę. Jedzonko tatarskie kaloryczne jest, więc dla każdej z nas było to wyzwanie nie lada (porcje są ooooggggroooommmmneeee a wszystko tak doskonałe, że żal cokolwiek na talerzu zostawić). Dzielnie więc toczyłyśmy bój z własnymi ograniczeniami (zwłaszcza, że dziewczyny bardziej warzywne i lekko mięsne, w przeciwieństwie do mnie – agresora i predatora – mięsożercy) – na szczęście łakomstwo wpisane jest w naszą naturę, więc za bardzo nie musiałyśmy się bronić – palce lizać potrawy!!! – Kołduny tatarskie i rosołek (zrobiło się zimno, więc jak znalazł) – pycha! A potem listkowiec (o ile nie pokręciłam nazwy) – czyli ciasto z serem. Do popicia herbata z miętą pieprzową, miodem i cytryną. Pychota!!! A na deser – czak czak, czyli słodkie ciasteczka z makiem, rodzynkami, „utopione” w miodzie. Hmmmmm….
Przy strawie oglądałyśmy film z festiwalu zorganizowanego przede wszystkim przez Panią Dżennetę, który odbył się po raz trzeci w Kruszynianach, 15 sierpnia. Do wsi zjechało około 15 tysięcy ludzi, nie tylko Tatarów ze wszystkich stron świata, ale także przedstawicieli innych kultur. Prezentowano stroje, tańce, rękodzieło oraz frykasy kulinarne. Impreza wspaniała – uwieńczona wspólną modlitwą w meczecie w Kruszynianach.

Następnego dnia czekało na nas obfite śniadanie: pierekaczewnik – spiralnie zawijane ciasto makaronowe, z farszem baranim oraz… kawałek listkowca J Wszystko popite pyszną herbatą. Mając duuuużżżżżooooo energii do zwiedzania wybrałyśmy się na cmentarz (mizar), otoczony kamiennym murem, przedstawiał historię ludzi już od XVII wieku aż do dziś. Miałyśmy taką smutną refleksję, że kiedyś wszystko miało inny klimat, nawet cmentarne tablice. Po nas zostaną koszmarki z lastryko, które paskudzą każde miejsce spoczynku niezależnie najwyraźniej od wyznania. Niemniej spacer wśród ciszy starych grobów w jesienny mglisty poranek niesie wiele refleksji. Niecodzienny klimat, niecodzienne myśli.




Potem spacer po wsi, która okazała się bardziej rozległa niż się spodziewałam, upstrzona pięknymi, drewnianymi chatami, często chylącymi się do ziemi, przywalonymi starymi drzewami. Na wzgórzu cmentarz prawosławny (niestety nie miałyśmy czasu, by się tam udać) i cerkiew, która nas zniechęciła swoim betonowym, bezpłciowym obliczem. Udałyśmy się do zielonego, drewnianego meczetu. Wysłuchałyśmy historii Tatarów kruszyniańskich i nie tylko – polskich Tatarów – w niezwykłym skrócie. Niezwykle miły przewodnik, posiadający rozległą wiedzę i umiejętność jej przekazania, w dowcipny, pełen koloru sposób opowiadał o losach polskich Tatarów, o ich kulturze, o ich losach współczesnych. W każdym słowie przebijała duma i szacunek dla tradycji, religii, społeczności. Patrzyłam na tego człowieka z sympatią, biła od niego niesamowita energia (to chyba dla nich typowe, gdyż Pani Dżenneta jest energią w czystej postaci) oraz niesamowity pozytyw. Krzepiąca rozmowa dała nam jeszcze więcej siły na dalsze zwiedzanie.




Pożegnawszy się z Panią Dżennetą, ruszyłyśmy przez malownicze wsie do Silvarium – ogrodu leśnego Puszczy Knyszyńskiej

http://www.cilp.lasy.gov.pl/web/krynki/32, gdzie bardzo miły przewodnik opowiedział nam o lasach i ich mieszkańcach, oprowadził po muzeum, przepytał ze znajomości nazewnictwa zwierząt leśnych i ptaków (konkurs wygrała Małgorzata – gratulacje;)), razem posłuchaliśmy odgłosów puszczy (czyli jakie dźwięki wydają różne gatunki). Potem ruszyłyśmy pożywić się energią wśród ogrodu megalitów - głazów narzutowych oraz obejrzałyśmy trzy niezwykłe zegary słoneczne. Cóż – słońca nie wskazało nam pory, ale wiedziałyśmy, że czas ruszać dalej.




Mijając znowu śliczne niekiedy chałupy i całe wsie drewnem budowane i utrzymane (na szczęście, betonowy klocek to tu rzadkość), udałyśmy się do Supraśla, by zwiedzić muzeum ikon http://www.muzeum.bialystok.pl/suprasl/
Warto było J Nowoczesne, świetnie zorganizowane muzeum, pełne ważnych eksponatów przedstawionych w ciekawej formie (gra świateł nas zachwyciła – a jednak! Można też i u nas, jak się komuś chce). Historia wiary prawosławnej opowiedziana ikonograficznie, wśród śpiewu chórów, w mistycznej wręcz atmosferze. Dziewczyny nabyły parę ciekawych pozycji w muzealnym sklepiku.


Chcąc wypić gorącą herbatkę, tudzież nasycić bolący żołądek jakimś delikatnym rosołkiem, zwiedziłyśmy miasteczko w poszukiwaniu jakiegoś sensownego zajazdu. Dzięki temu obejrzałyśmy ciekawą zabudowę Supraśla, piękny budynek liceum i… ruszyłyśmy dalej bez strawy.

Jechałyśmy przez Czarną Białostocką i Czarną Wieś Kościelną, mijając po drodze miejscowość, której nazwy nie pamiętam, ale charakterystyczne dla niej było to, że na wzgórzu znajdowała się masa zatkniętych krzyży katolickich (coś a’la mała Garbarka) ze świątynią na szczycie.


Do Warszawy wróciłyśmy szczęśliwie, pełne żywych obrazów, ciekawych miejsc, niezwykłej atmosfery. Ja przyjechałam z optymistycznym poczuciem, że jak komuś zależy, to można! I właśnie z takimi ludźmi warto się zetknąć i spotkać z ich dziełem J Pasja, pomysł na życie, energia i pozytyw w sercu. Oby to uczucie przetrzymało szaro-burą rzeczywistość warszawską.



Dzięki dziewczyny: Joanno, Małgorzato, Aniu i Izo!